Gromadzenie wody w zbiornikach retencyjnych to nie jedyne zadanie i cecha właściwej
gospodarki wodnej. O jej sprawności świadczy również troska o usprawnienie, w granicach
rozsądnych, przepływów w korytach rzecznych. Sprawny spływ wody zmniejsza
niebezpieczeństwo występowania nagłych powodzi i podtopień a także ułatwia wykorzystanie rzek
dla żeglugi i ich spiętrzania dla pozyskiwania energii. Tymczasem większość naszych rzek,
zwłaszcza dużych, płynie nadal rzadko uregulowanym – niekiedy celowo, ku satysfakcji ekologów,
korytem pierwotnym będącym rajem głównie dla ptaszków. Największa nasza rzeka Wisła,
szczególnie w środkowym odcinku, płynie szerokim płytkim pełnym rozlewisk korytem
wypełnionym łachami piasku, przywleczonymi, po procesie denudacji szlifu karpackiego, aż z
rejonów południowej Polski. Odcinek ten jest regularnie zagrożony falami wezbrań powodziowych.
Nie był korygowany zabiegami hydrotechnicznymi długofalowymi, takimi jakie zostały
zastosowane np. na Odrze, ułatwiającymi pogłębienie koryta. Zabiegi te na wielu odcinkach
środkowej Wisły zmierzające do zwiększenia prędkości jej przepływu, są niezbędne. Ich brak
spowodował utratę przez nią cech drogi wodnej przydatnej nie tylko dla żeglugi. Do Bałtyku z
dorzecza Wisły, mającego powierzchnię ponad 194300 km^2, odprowadzane jest ponad 32 km^3
wody. Zdecydowanie za mało jest jej magazynowane również w zlewniach cząstkowych, w
zbiornikach retencyjnych, co wcześniej już sygnalizowano. W pasie obszaru jaki przypadł nam w
udziale po 1945 roku nasze potencjalne zasoby wody nie uległy prawie zmianie w stosunku do
dwudziestolecia międzywojennego. Po ponad 75 latach zderzamy się z problemem braku
dostatecznej ilości wody w sytuacji nawet chwilowych sezonowych braków opadów
atmosferycznych. Jednocześnie załamujemy ręce podczas chwilowych wezbrań spowodowanych
napływem wód powodziowych z obszaru zlewni górnej Wisły.
A w przeszłości plany były piękne tylko nie zrealizowane ale nadal są snute, nawet przez
współczesną władzę, tylko czynnie nie podejmowane. Problemy z obecną gospodarką wodną
spowodowane są bowiem brakiem perspektywicznego myślenia.
Wywołano go już w przeszłości, przez likwidację Centralnego Urzędu Gospodarki Wodnej i jego
zamianę na 7 Okręgowych Dyrekcji Gospodarki Wodnej i dopełnieniem tej struktury o 7
Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej. Niepokojące skutki tej reorganizacji były częstym
tematem dyskusji na posiedzeniach komitetu Inżynierii Środowiska PAN, którego członkiem był,
piszący te słowa, od 1984 roku. Komitet do początku XXIw, działał wówczas pod
przewodnictwem, nieodżałowanej pamięci, profesora Stefana Kozłowskiego. Z Jego inicjatywy
problemy gospodarki wodnej były prawie stałym tematem obrad Komitetu i były przekazywane
ówczesnemu Ministerstwu Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, gdzie utonęły
bez echa.
Obecną nieskoordynowaną sytuację w gospodarce wodnej naszego kraju powinno nadzorować
nadal Ministerstwo Środowiska, które obecnie skoncentrowało swoją uwagę na innych pobocznych,
łatwych problemach. Winę za nie ponoszą przede wszystkim „politycy z górnej półki”, którym
nawet obecnie dopisała fantazja przy powoływaniu nowego ministerstwa pod nazwą Ministerstwo
Klimatu. Podobno, jak wieść niesie, ministerstwo to, oprócz dobrych pomysłów było wyposażone
również w miotłę do zamiatania Słońca. Ten nowy wymyślony twór państwowotwórczej biurokracji
mógłby się zająć również gospodarką wodną jak i wiatrami, i w ogóle innymi OZE do produkcji
taniej energii. Bowiem z konstruowania kaskad na rzekach i ich regulacji, (po ponad 80-u latach od
rozważania takiego planu), już można oczekiwać korzyści gospodarczych w postaci zwiększenia
mocy białej energii, to z wiatrów wygenerowane zostaną same kłopoty, niezależnie od tego które
ministerstwo zajmie się tymi problemami.
Na groteskowej bajce wiatrowej poprzednia ekipa rządząca lekko wyszczerbiła sobie zęby, bo
obszar naszego kraju pozbawiony jest wiatrów i miejsc do lokalizowania farm wiatrowych. Te
obecne instalacje wiatrowe, które powstały przed 2016 rokiem na terenie naszego kraju, zostały
wzniesione pomimo braku zgody na ich lokalizację ze strony okolicznych mieszkańców, bo
zagrażają ich zdrowiu. Dlatego, należy bezwzględnie dążyć do ich likwidacji w miejscach, w
których ich odległość od zabudowań mieszkalnych jest mniejsza niż wynika to z obowiązującego
obecnie przepisów prawa (10H) chyba, że miejscowa społeczność wyrazi zgodę na ich
pozostawienie w dotychczasowym miejscu. Nowe instalacje wiatrakowe powinny być lokalizowane
nie bliżej niż 3 km od zabudowań mieszkalnych. Ponadto niech niektóre puste głowy polityczne
przestaną udawać, że odnawialne źródła energii z wiatru, to doskonały pomysł gospodarczy dla
kraju, a nie dla nich, i ich przyjaciół. Już to było przerabiane. Nowe farmy wiatrowe w Polsce mogą
być lokalizowane jedynie w pasie przybrzeżnym morza Bałtyckiego i tylko w miejscach
bezpiecznych dla mieszkańców i za ich bezwzględną zgodą. Nowe konstrukcje elektrowni
wiatrowych szczególnie zagrażają życiu i zdrowiu mieszkańców a ponadto nie gwarantują, w
warunkach pogodowych i klimatycznych naszego kraju, sprawności zapewniającej ciągłość
produkcji energii powyżej 20%. Tej energii nie da się przechować nawet w fałdach szerokiej i
długiej spódnicy pewnej pani minister.
Pomysł ponownej próby obstawienia Polski wiatrakami, jest kompletną bzdurą, która może się
skończyć przegraną nawet najbliższych wyborów. Powinno to zaniepokoić niektóre prominentne
osoby.
    Prof.dr hab.inż. Marek Lebiedowski, dyscyplina naukowa - inżynieria środowiska  -  wrzesień, 2020r